Zmarła legenda rocka. 61-latek był znany przede wszystkim jako założyciel zespołów Big Black oraz Shellac. Albini był też niezwykle cenionym w branży inżynierem dźwięku. O jego śmierci poinformował serwis Consequence of Sound i było to totalne zaskoczenie dla branży muzycznej.
Steve Albini nie żyje. Legenda, która kształtowała scenę muzyczną
Steve Albini nie żyje. Urodzony w 1962 roku w Pasadenie swoje pierwsze kroki w muzyce stawiał grając na gitarze basowej. Jego pasja do punk rocka została zaszczepiona przez przyjaciela i rozwijała się pod wpływem twórczości takich zespołów jak The Stooges czy The Ramones.
Swoją karierę muzyczną rozpoczął od zespołów takich jak Big Black i Rapeman, zanim założył Shellac. Warto dodać, że w 2017 roku miał okazję wystąpić z tym ostatnim na festiwalu OFF w Polsce.
Albini był nie tylko muzykiem, ale też dziennikarzem i inżynierem dźwięku, który współpracował przy nagrywaniu ponad tysiąca albumów. Mimo iż często był nazywany producentem, sam wolał być określany jako inżynier dźwięku.
RIP Steve Albini pic.twitter.com/qQjEQla0mF
— PIXIES (@PIXIES) May 8, 2024
Jego znaczące prace obejmują albumy takie jak „In Utero” Nirvany (ostatnia studyjna płyta grupy przed śmiercią Kurta Cobaina), a także projekty zespołów takich jak Pixies, Nine Inch Nails, Jimmy Page i Robert Plant, czy Bush. Wszystkie te współprace zaznaczyły jego wpływ na nowoczesną muzykę rockową.
Dziedzictwo, które trwa
Śmierć Steve’a Albini, choć niespodziewana, przypomina o niezwykłym wkładzie tego artysty w muzykę rockową i alternatywną. Jego podejście do produkcji muzycznej, unikanie tradycyjnej roli producenta, a skupienie się na technicznych aspektach nagrywania, zrewolucjonizowało sposób, w jaki muzyka jest rejestrowana i postrzegana.
Albini zostawił po sobie nie tylko bogatą dyskografię, ale również wpływ na pokolenia muzyków i inżynierów dźwięku. Zmarł 7 maja 2024 roku w wieku 61 lat. Przyczyną jego śmierci był zawał serca, którego doznał w swoim studiu nagrań w Chicago.