Polskie sklepy pełne są słoików z miodem, ale coraz trudniej w nich znaleźć prawdziwie polski produkt. Problem narasta z miesiąca na miesiąc, a jego skutki odczuwają przede wszystkim rodzimi pszczelarze. Sytuacja stała się na tyle poważna, że trafiła na obrady sejmowej komisji rolnictwa – podaje RMF 24.
Tajemnica sklepowego miodu. Polscy pszczelarze biją na alarm
W czwartek posłowie zajęli się stanem produkcji miodu w naszym kraju. Inicjatorem spotkania byli parlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości, którzy wskazywali na niepokojące sygnały płynące z terenu. Krzysztof Ciecióra podkreślał, że mimo ponad 100 tysięcy aktywnych pszczelarzy i 2,5 miliona rodzin pszczelich w Polsce, coraz więcej pasiek zaprzestaje działalności.
Przedstawiciele branży nie mieli wątpliwości co do przyczyn takiego stanu rzeczy. Emil Maciąg z Oddolnego Ogólnopolskiego Protestu Rolników wprost nazwał import miodu „zabójstwem” dla polskiego pszczelarstwa. Problem nie tkwi jednak tylko w samej konkurencji cenowej.
Etykiety, które nic nie mówią
Na półkach sklepowych dominują produkty z enigmatycznymi opisami. Zamiast konkretnej informacji o pochodzeniu, kupujący znajdują jedynie ogólnikowe sformułowania w stylu „mieszanka miodów pochodzących z państw członkowskich Unii Europejskiej i spoza UE”. Taka etykieta może oznaczać wszystko i nic jednocześnie.
Konsumenci nieświadomie sięgają po produkty, które mogą pochodzić z Chin czy Ukrainy. Tańsze mieszanki wypierają polski miód ze sklepowych półek, a pszczelarze nie są w stanie konkurować ceną. W skupach płaci się obecnie zaledwie 9-12 złotych za kilogram, co przy rosnących kosztach produkcji oznacza faktyczną stratę.
Rok 2025 okazał się najgorszym dla branży od pięciu lat. Maciąg alarmował, że kondycja pszczół jest słaba, co w najbliższych sezonach przełoży się na dalszy spadek liczby rodzin pszczelich. Dofinansowanie w wysokości 50 złotych do ula to zdecydowanie za mało, by ratować sytuację.
Syrop zamiast prawdziwego miodu
Henryka Kiejdo z Polskiego Związku Pszczelarskiego, reprezentującego 32 tysiące pszczelarzy, przedstawił jeszcze bardziej niepokojące informacje. Import to nie tylko kwestia ceny, ale przede wszystkim jakości. Sprowadzane produkty często są zafałszowywane specjalnym syropem, którego obecność jest praktycznie niemożliwa do wykrycia.
Polska nie dysponuje laboratorium zdolnym do badania pochodzenia miodu. Tymczasem kontrole przeprowadzone w Niemczech i Wielkiej Brytanii wykazały, że nawet 70-80 procent próbek pobranych ze sklepów nie spełniało obowiązujących norm. To dramatyczne dane, które pokazują skalę problemu w całej Europie.
Przemysław Rujna z Polskiej Izby Miodu, reprezentującej importerów, bronił swojej branży. Wskazywał, że etykiety są zgodne z przepisami i zawierają informacje o krajach pochodzenia. Dodał również, że według Instytutu Ekonomiki Rolnictwa Polska jest samowystarczalna w produkcji miodu jedynie w 67 procentach, co uzasadnia konieczność importu.
Zmiany? Dopiero za rok
Wiceminister rolnictwa Jacek Czerniak potwierdził, że nasz kraj rzeczywiście nie produkuje wystarczającej ilości miodu na własne potrzeby. Przyznał także, że brakuje akredytowanych przez Unię Europejską laboratoriów, które mogłyby jednoznacznie stwierdzić fałszowanie produktu. Zapewnił jednak, że inspekcje kontrolują import i większość próbek odpowiada normom.
Resort do końca roku przygotuje projekt rozporządzenia precyzyjnie określającego skład mieszanek miodowych. Przepisy mają zacząć obowiązywać dopiero od czerwca 2026 roku. Czy to wystarczy, by uratować polskie pszczelarstwo?
Dane ministerstwa pokazują, że w 2024 roku w Polsce było 2,42 miliona rodzin pszczelich, a pszczelarstwem zajmowało się ponad 99 tysięcy osób. Pod względem liczby rodzin pszczelich zajmujemy drugie miejsce w Unii Europejskiej, ustępując jedynie Hiszpanii.
W ciągu ostatnich trzynastu lat krajowe zbiory wahały się od niecałych 13 tysięcy ton do rekordowych 31 tysięcy ton. Jednocześnie import oscylował między 21 a 38 tysiącami ton rocznie. W zeszłym roku sprowadzono 26,6 tysiąca ton, głównie z Chin i Ukrainy.