Miliarder, którego wypowiedzi potrafią wpływać na kursy giełdowe i decyzje polityczne na najwyższych szczeblach, tym razem nie mówił o rakietach kosmicznych ani pojazdach elektrycznych. Cztery słowa, które napisał, brzmią jak wyrok i dotyczą bezpośrednio przyszłości Polski.
Wpis obiegł wszystkie kontynenty, stawiając nasz kraj obok Tajwanu i Korei Południowej jako przykład zagrożenia, które może dotknąć całą cywilizację. Liczby nie pozostawiają wątpliwości – sytuacja jest poważniejsza, niż mogłoby się wydawać.
Elon Musk ostrzega przed katastrofą. Polska w centrum uwagi miliardera
Treść, którą Musk przekazał swoim obserwatorom, pochodzi od użytkownika DogeDesigner. W sieci krążą domysły, że może to być anonimowe konto samego miliardera lub osoba działająca z jego polecenia. Opublikowane dane wzbudzają niepokój i dotyczą kwestii, która zadecyduje o przyszłości całego narodu.
Współczynnik dzietności w naszym kraju osiągnął poziom około 1,1 dziecka na kobietę. To jeden z najgorszych wyników w całej Europie. Dla porównania, aby populacja utrzymywała się na stałym poziomie, wskaźnik ten musi wynosić 2,1. Oznacza to, że znajdujemy się ponad dwukrotnie poniżej progu zapewniającego prostą zastępowalność pokoleń.
Prognozy są jeszcze bardziej przygnębiające. Eksperci przewidują dalszy spadek do wartości 1,05 dziecka na kobietę. Oznaczałoby to, że przeciętna kobieta rodzi tylko jedno dziecko, a jedna na dziesięć w ogóle nie decyduje się na potomstwo. Konsekwencje matematyczne są nieubłagane – każde kolejne pokolenie będzie mniejsze o połowę. W perspektywie 90 lat populacja może skurczyć się o 75 procent.
Musk skomentował te dane lakonicznie: „Gwałtowny spadek populacji przyspiesza”. Użycie czasu teraźniejszego sugeruje, że proces nabiera tempa. To nie pierwszy raz, gdy miliarder zabiera głos w tej sprawie. Trzy dni wcześniej podobnie odniósł się do sytuacji na Tajwanie, gdzie liczba zgonów przewyższa niemal dwukrotnie liczbę urodzeń, a populacja maleje już 23. miesiąc z rzędu. Dla przedsiębiorcy skupionego na przyszłości ludzkości, takie kraje stanowią ostrzeżenie przed globalną katastrofą.
Gminy bez ani jednego narodzin w pół roku
Dane Głównego Urzędu Statystycznego z listopada 2025 roku ujawniają szokującą rzeczywistość. W niektórych polskich gminach przez pierwsze półrocze nie przyszło na świat ani jedno dziecko. Przez 180 dni żadna kobieta nie urodziła. Szkoły świecą pustkami, gabinety pediatryczne zamykają podwoje, a place zabaw porastają chwastami.
Nie chodzi tu o małe wioski na peryferiach. Mowa o gminach zamieszkiwanych przez tysiące osób, które jeszcze 15-20 lat temu tętniły życiem. Szkoły pękały w szwach, a co miesiąc odbywało się kilka chrztów. Dziś młodzi albo opuszczają te miejsca, przenosząc się do większych ośrodków, albo pozostając, rezygnują z planów założenia rodziny. Wysokie koszty utrzymania, niepewność zatrudnienia, niedostępność mieszkań oraz przemiany w priorytetach życiowych sprawiają, że nawet pary pragnące dzieci odsuwają tę decyzję w nieokreśloną przyszłość.
Eksperymentalna symulacja przygotowana przez GUS zakłada niższe wskaźniki dzietności niż oficjalne prognozy z 2023 roku oraz wydłużenie życia. Paradoksalnie, drugi czynnik pogarsza sytuację, gdyż system emerytalny musi utrzymywać rosnącą liczbę seniorów przy malejącej liczbie pracujących. Najbardziej pesymistyczny scenariusz przewiduje spadek do 28,4 miliona mieszkańców do 2060 roku. To o 24,3 procent mniej niż w 2024 roku. Niemal jedna czwarta obecnych obywateli po prostu zniknie z mapy.
Co czeka Polskę za kilkadziesiąt lat?
Osoby mające dziś 30 lat dożyją czasów, gdy Polska będzie liczyć mniej mieszkańców niż w okresie międzywojennym. Miasta wielkości Wrocławia czy Poznania znikną z demograficznej mapy nie przez wojnę, lecz przez brak ludzi. System emerytalny w obecnym kształcie nieuchronnie ulegnie załamaniu. Już teraz proporcja pracujących do emerytów spada poniżej trzech do jednego, a za trzy dekady może osiągnąć poziom jeden do jednego.
Dla młodych planujących przyszłość pojawia się fundamentalne pytanie o sens pozostania w kurczącym się kraju. Mniejsza populacja to ograniczony rynek wewnętrzny, spadek siły nabywczej, zmniejszone możliwości rozwoju biznesu i malejąca atrakcyjność dla zagranicznych inwestorów. Budżety miast będą topnieć wraz ze spadkiem liczby podatników, co przełoży się na gorszą infrastrukturę, słabsze szkoły i służbę zdrowia. Uruchomi się spirala, w której słabsza infrastruktura skłoni kolejne osoby do emigracji, co jeszcze bardziej uszczupli dochody samorządów.
Osoby w średnim wieku posiadające nieruchomości w mniejszych miejscowościach i na terenach wiejskich muszą liczyć się z drastycznym spadkiem wartości majątku. Mieszkanie w mieście, które dziś liczy 50 tysięcy mieszkańców, a za dwie dekady będzie zamieszkiwane przez 30 tysięcy, straci połowę wartości z powodu braku zainteresowanych nabywców. Analogicznie, działki budowlane w wymierających gminach staną się praktycznie bezwartościowe, gdyż nikt nie zdecyduje się na wzniesienie domu w zanikającej lokalizacji.
Jedynym skutecznym wyjściem jest gruntowna przebudowa polityki prorodzinnej wykraczająca daleko poza obecne programy wsparcia finansowego. Kluczowe są nie tyle bezpośrednie transfery pieniężne, co systemowe rozwiązania umożliwiające młodym łączenie rozwoju zawodowego z obowiązkami rodzicielskimi.
Niezbędne są dostępne mieszkania w przystępnych cenach, elastyczne modele zatrudnienia, powszechna sieć żłobków i przedszkoli oraz wyrównanie pozycji kobiet i mężczyzn na rynku pracy. Nawet gdyby takie reformy wdrożono natychmiast, ich rezultaty byłyby widoczne dopiero za 20-30 lat. Czas nieubłaganie ucieka, a Polska traci mieszkańców w tempie, które zmusiło nawet Elona Muska do publicznego zabrania głosu.


