Władze Chin podjęły ekstremalne środki w celu powstrzymania koronawirusa. W Internecie pojawiają się kolejne filmy pokazujące urzędników, wyciągających siłą potencjalnie zainfekowanych obywateli z domu. Wyciąganie podejrzanych o koronawirusa z domów odbywa się oczywiście przy wszechobecnym krzyku i płaczu.
Wyciąganie podejrzanych o koronawirusa z domów siłą
Epidemia koronawirusa przetacza się przez Chiny i spowodowała, że chiński rząd wzmógł wysiłki w celu powstrzymania wirusa.
Niedawno informowaliśmy o odkażaniu ulic, ale do tego dochodzi też wyciąganie siłą z domów potencjalnie zainfekowanych, który nie chcą dobrowolnie poddać się hospitalizacji.
Poniższy materiał doskonale pokazuje przemoc wobec potencjalnie zainfekowanych. Opieranie się niespodziewanym gościom i krzyki są na porządku dziennym. Z drugiej strony jednak patrząc, w totalitarnym państwie jakim jest Chińska Republika Ludowa takie akcje nie powinny dziwić nikogo.
Wyciąganie podejrzanych o koronawirusa z domów. Na jakiej podstawie?
Wicepremier zajmujący się epidemią koronawirusa w chińskim rządzie podobno poinstruował urzędników w Wuhan, aby szukali zainfekowanych… dosłownie chodząc od drzwi do drzwi. Sun Chunlan porównał zresztą walkę z koronawirusem do działań wojennych. „A w stanie wojennym nie może być dezerterów” – dodał wymownie.
W instrukcjach podobno znalazła się informacja, aby każdy mieszkaniec miał sprawdzoną temperaturę ciała, a ci którzy mieli kontakt z zainfekowanymi, zostali dokładniej zbadani.
Pustki na ulicach
W związku z wprowadzoną w Wuhan i innych miastach kwarantanną, a także obawą o własne zdrowie, chińskie miasta wyglądają na opustoszałe. Szanghaj, który jest zwykle domem dla 24 milionów ludzi, obecnie przypomina opuszczoną posiadłość.
Co ciekawe, chińska policja ma aresztować wszystkie osoby, które nie noszą masek podczas spacerów na ulicy.
Koronawirus – liczba ofiar
Koronawirus pochłonął już 1 383 istnienia ludzkie (1 380 w Chinach). Na całym świecie potwierdzono już 64 453 przypadki zarażenia, z których 63 851 miało miejsce w Chinach.
Źródło: express.co.uk
