Współczesna Polska przypomina luksusowy samochód pędzący po autostradzie, w którym kierowca zignorował świecącą się od dawna kontrolkę silnika. Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się funkcjonować poprawnie: sklepy są pełne, a na konta obywateli wpływają kolejne świadczenia. Jednak w zaciszu gabinetów księgowych i analityków finansowych panuje atmosfera gęsta od niepokoju.
Luksusowy socjal na kredyt. Budżet jest w rozsypce
Rzeczywistość makroekonomiczna zaczyna drastycznie rozjeżdżać się z naszymi oczekiwaniami i przyzwyczajeniami, a twarde dane płynące z resortu finansów są niczym kubeł lodowatej wody wylany na rozgrzane głowy polityków. Sytuacja finansów publicznych stała się tematem numer jeden nie bez powodu. Choć przeciętny obywatel rzadko zagląda w tabelki z deficytem czy obsługą długu, to właśnie te parametry zadecydują o zasobności naszych portfeli w najbliższych latach.
Obserwujemy niebezpieczne zjawisko, w którym dochody państwa nie nadążają za lawinowo rosnącymi potrzebami wydatkowymi. Pieniądze wypływają z kasy szerokim strumieniem, podczas gdy kurek z wpływami jest coraz mocniej przykręcony. To klasyczny przepis na gospodarczą katastrofę, której skutki mogą być odczuwalne przez pokolenia.
Niepokój potęguje fakt, że w przestrzeni publicznej brakuje odważnej debaty na temat koniecznych wyrzeczeń. Zamiast tego karmimy się iluzją, że obecny stan dobrobytu jest dany raz na zawsze i nie wymaga solidnych fundamentów finansowych. Tymczasem liczby nie kłamią i rysują obraz państwa, które żyje ponad stan, finansując bieżącą konsumpcję z pożyczonych pieniędzy. Balansujemy na cienkiej linie, a margines błędu właśnie się wyczerpał.
Kasowa zapaść i miliardowe manko
Najnowsze raporty dotyczące wykonania budżetu za okres od stycznia do października 2025 roku są wręcz wstrząsające. Do kasy państwa wpłynęło w tym czasie niespełna 472 miliardy złotych, co stanowi zaledwie trzy czwarte rocznego planu. To wynik znacznie gorszy niż przed rokiem – w kasie brakuje blisko 48 miliardów złotych w porównaniu do analogicznego okresu lat ubiegłych.
Tak gigantyczna wyrwa w dochodach to efekt systemowych zmian, które w założeniu miały wspierać lokalne społeczności, ale dla budżetu centralnego okazały się zabójcze. Mowa o reformie podatkowej, w wyniku której wpływy z podatku PIT zostały w całości przekierowane do samorządów, pozostawiając budżet państwa bez ani jednej złotówki z tego tytułu w bieżącym roku.
Efektem tego tąpnięcia jest rekordowy deficyt, który w ciągu dziesięciu miesięcy sięgnął astronomicznej kwoty ponad 227 miliardów złotych. Aby zrozumieć skalę tego zjawiska, warto spojrzeć wstecz: rok temu dziura budżetowa była o blisko 100 miliardów mniejsza, a dwa lata temu wynosiła zaledwie 36 miliardów. Mamy więc do czynienia z geometrycznym przyrostem zadłużenia w niespotykanym dotąd tempie. Dochody podatkowe kurczą się w oczach, notując ponad 10-procentowy spadek rok do roku, co stawia pod znakiem zapytania stabilność finansową państwa w nadchodzących kwartałach.
Po stronie wydatków królują gigantyczne transfery, których nie sposób łatwo ograniczyć. Największym beneficjentem jest Zakład Ubezpieczeń Społecznych, który pochłonął niemal 150 miliardów złotych. Na kolejnych miejscach znalazły się wydatki na obronność oraz obsługę długu Skarbu Państwa. Co ciekawe, eksperci wskazują, że to nie zbrojenia są główną przyczyną naszych problemów, lecz sztywna struktura wydatków bieżących. Państwo musi też łożyć ogromne sumy na subwencje dla samorządów i służbę zdrowia, co przy topniejących przychodach domyka pułapkę, w której się znaleźliśmy.
Luksusowy socjal na kredyt
Polska gospodarka dorobiła się specyficznej, a zarazem niebezpiecznej charakterystyki, którą analitycy określają mianem „szwedzkiego socjalu przy irlandzkich podatkach”. W drugim kwartale 2025 roku wydatki na cele socjalne osiągnęły historyczny szczyt, przekraczając poziom 205 miliardów złotych. Stanowi to ponad 22 procent naszego PKB.
Nigdy wcześniej państwo nie przeznaczało tak dużej części wypracowanego majątku na transfery społeczne. Choć troska o obywateli i niwelowanie nierówności są godne pochwały, problem pojawia się w momencie, gdy hojność rządu nie znajduje pokrycia w wypracowanych dochodach, lecz jest finansowana rosnącym długiem.
Dynamika wzrostu wydatków socjalnych w Polsce jest jedną z najwyższych w całej Unii Europejskiej. Od 2015 roku udział tych kosztów w PKB wzrósł nad Wisłą o 3 punkty procentowe, podczas gdy średnia unijna pozostała niemal bez zmian. Wyprzedzamy pod tym względem większość krajów regionu, zbliżając się do poziomu najzamożniejszych państw Zachodu, takich jak Francja czy Niemcy.
Różnica polega jednak na tym, że tamte gospodarki dysponują znacznie solidniejszą bazą kapitałową. U nas skokowy wzrost wydatków, napędzany między innymi programem 800+, sprawia, że wydatki publiczne rosną znacznie szybciej niż możliwości zarobkowe państwa. To rozwarstwienie między dochodami a wydatkami jest głównym motorem napędowym deficytu. W ujęciu rocznym wydatki publiczne rosną w tempie bliskim 20 procent, co jest wartością alarmującą.
Choć wskaźnik zamożności Polaków rośnie, a wydatki na ochronę socjalną wciąż są niższe niż średnia unijna w przeliczeniu na siłę nabywczą, to tempo zmian jest zbyt gwałtowne dla budżetu. Znaleźliśmy się w sytuacji, w której naturalne bogacenie się społeczeństwa i próba doszlusowania do standardów zachodnich odbywa się kosztem stabilności makroekonomicznej, co może wkrótce doprowadzić do bolesnej weryfikacji naszych aspiracji.
Ponura prognoza i polityczny klincz
Najbardziej niepokojące są perspektywy na najbliższe lata. Prognozy wskazują, że dług sektora finansów publicznych w relacji do PKB wzrośnie w latach 2025-2029 aż o 20 punktów procentowych, przebijając bezpieczne progi. Już w 2026 roku zadłużenie ma przekroczyć 60 procent PKB, a pod koniec dekady może sięgnąć nawet 75 procent. To scenariusz, który spędza sen z powiek członkom Rady Polityki Pieniężnej.
Rosnący dług generuje bowiem coraz wyższe koszty jego obsługi. Odsetki wypłacane posiadaczom polskich obligacji wkrótce zbliżą się do poziomu 100 miliardów złotych rocznie. To gigantyczne pieniądze, które bezpowrotnie znikają z budżetu, zamiast finansować inwestycje, edukację czy transformację energetyczną.
Sytuację komplikuje paraliż decyzyjny na szczytach władzy. Naprawa finansów publicznych wymagałaby niepopularnych decyzji, takich jak podniesienie podatków czy ograniczenie wydatków, na co w nieustającej kampanii wyborczej nikt nie ma ochoty. Nawet nieśmiałe próby łatania budżetu poprzez podwyżki akcyzy czy podatku cukrowego napotykają na opór. Prezydent Karol Nawrocki konsekwentnie realizuje swoją obietnicę i wetuje ustawy zwiększające obciążenia fiskalne. W efekcie politycy mają związane ręce, a deficyt pęcznieje, nie napotykając żadnych realnych barier.
Eksperci, w tym członek RPP Ludwik Kotecki, wprost mówią o konieczności stworzenia średniookresowego planu naprawczego, ostrzegając, że kryzys finansów publicznych ma to do siebie, że wybucha gwałtownie po latach zaniedbań. Niestety, w obecnym klimacie politycznym szanse na konstruktywne działanie są znikome.
Prognozy Komisji Europejskiej są bezlitosne i wieszczą Polsce utrzymanie jednego z najwyższych deficytów w całej Wspólnocie. Wygląda na to, że bez radykalnej zmiany kursu zmierzamy prosto na finansową ścianę, a rynki finansowe, które na razie jeszcze ufają polskim obligacjom, mogą w każdej chwili stracić cierpliwość.
Źródło: Onet, Business Insider


