Zaledwie dwa lata – tyle pozostało do momentu, gdy historyczna zmiana na zawsze przekształci sposób, w jaki turyści docierają do jednej z najbardziej rozpoznawalnych atrakcji polskich Tatr. Popularne konne wozy, które przez dziesięciolecia stanowiły nieodłączny element tatrzańskiego krajobrazu, niebawem przejdą do historii. Ich miejsce zajmą lekkie bryczki oraz nowoczesne elektryczne autobusy.
Transport do Morskiego Oka po nowemu. Koniec bryczek konnych
Informacja ta, ogłoszona podczas konferencji prasowej w siedzibie Tatrzańskiego Parku Narodowego, wywołała prawdziwą burzę wśród mieszkańców Podhala. Choć na twarzach przedstawicieli ministerstwa gościł uśmiech, podhalańscy samorządowcy i fiakrzy nie kryli rozczarowania finałem negocjacji – donosi portal Onet.pl.
Choć ministra klimatu Paulina Hennig-Kloska wraz z dyrektorem TPN Szymonem Ziobrowskim przedstawiają porozumienie jako „konsensus zadowalający wszystkie strony”, rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Podhalańscy samorządowcy podpisali dokument bez entuzjazmu, a w komentarzach górali trudno doszukać się choćby cienia zadowolenia. Wielu z nich otwarcie nazywa nowe ustalenia porażką regionu.
Główne kontrowersje budzi radykalne ograniczenie trasy, na której będą mogły pracować konie. Od stycznia 2026 roku (a być może wcześniej) zwierzęta będą ciągnąć lekkie, prawdopodobnie pięcioosobowe bryczki wyłącznie na pierwszym odcinku drogi – od parkingu na Palenicy Białczańskiej do Wodogrzmotów Mickiewicza. To zaledwie 2,5 kilometra, podczas gdy dotychczas konie pokonywały z turystami całą trasę do samego Morskiego Oka.
Co więcej, ze szlaku zupełnie znikną charakterystyczne ciężkie wozy mieszczące kilkanaście osób. Turyści, którzy dotrą do Wodogrzmotów, będą musieli albo kontynuować drogę pieszo, albo przesiąść się do elektrycznych autobusów zarządzanych przez TPN.
Andrzej Skupień, starosta tatrzański, przyznaje wprost: „Gdybyśmy nie podpisali tego porozumienia, konie mogłyby całkowicie zniknąć z Tatr już pod koniec tego roku. 60 rodzin straciłoby źródło utrzymania”.
Kompromis, który nikogo nie uszczęśliwił. Górale tracą niezależność i tradycję
Nie tylko ograniczenie trasy budzi sprzeciw mieszkańców Podhala. Równie istotne są obawy związane z utratą niezależności i wpływu na zarządzanie transportem. Wielu górali postrzega nowe zasady jako zamach na ich autonomię i wielopokoleniową tradycję.
– Z ludzi wolnych stajemy się podwykonawcami dyrektora parku – ocenia Jasiek, jeden z wozaków. Inni rozmówcy wskazują na bolesne analogie historyczne, porównując obecną sytuację do wywłaszczeń z lat 50., kiedy utworzono Tatrzański Park Narodowy.
„Wówczas zabrano nam ziemię, teraz odbierają możliwość pracy na tej ziemi. To drugi cios po tamtej dziejowej niesprawiedliwości” (Stanisław, fiakier z Białki Tatrzańskiej).
W regionie nie brakuje również głosów oskarżających polityków o zdradę góralskich interesów. Szczególna krytyka spada na prezydenta Andrzeja Dudę, który w grudniu 2024 roku podpisał ustawę o elektromobilności. Dokument ten przyznał dyrektorom parków narodowych prawo do samodzielnego decydowania o wprowadzeniu elektrycznego transportu w celach edukacyjnych.
Paradoksalnie, także obrońcy praw zwierząt nie są zachwyceni wypracowanym porozumieniem. Dla nich jest ono zbyt zachowawcze i stanowi kapitulację wobec biznesowych interesów fiakrów. Działacze przypominają, że według badań aż 68 procent Polaków opowiada się za całkowitym zakazem użytkowania koni na trasie do Morskiego Oka.
Równie podzieleni są turyści. Starsi wczasowicze często podkreślają wartość tradycyjnych wozów jako unikatowej atrakcji turystycznej. – Dla mojego wnuka przejażdżka końską bryczką była największym przeżyciem z całego wyjazdu – mówi Mieczysław Stelinoga, turysta z Piotrkowa, dodając, że „koń to zwierzę do pracy, a nie do oglądania na obrazkach”.
Zupełnie inną perspektywę prezentuje cytowana przez Onet Halina z Gliwic. – To wstyd, że w XXI wieku konie musiały ciągnąć wozy pełne turystów aż pod sam staw. W końcu nadszedł czas, by zrobić z tym porządek – stwierdza. Podczas gdy ministerstwo i dyrekcja parku świętują wypracowane porozumienie, w domach na Podhalu nastroje są minorowe. Mieszkańcy regionu rozpoczęli już poszukiwania winnych zaistniałej sytuacji, a komentarze są jednoznacznie chłodne.
Konie nie znikną całkowicie z tatrzańskiego krajobrazu, jednak dla mieszkańców Podhala sama zmiana zasad ich wykorzystania jest postrzegana jako poważne zagrożenie dla tradycji i tożsamości regionu. Choć wprowadzone rozwiązanie teoretycznie zapewnia fiakrom zachowanie źródła dochodu, wielu z nich nie kryje obaw o przyszłość swojego zawodu i wielopokoleniowej tradycji.