in ,

JESTEM ZŁY!JESTEM ZŁY! PŁACZĘPŁACZĘ

Tusk szykuje Kaczyńskiemu prezent. Liczby nie kłamią. Nadchodzi finansowa katastrofa

Najnowsze prognozy Ministerstwa Finansów mrożą krew w żyłach ekonomistów. Politycy udają, że nic się nie dzieje, ale liczby nie kłamią – nadchodzi finansowa katastrofa.

donald tusk ile ma lat
Fot. Depositphotos

Dokumenty publikowane przez resort finansów rzadko wywołują tak silne emocje wśród ekspertów gospodarczych. Tym razem jednak dane przedstawione we wtorkowej Strategii zarządzania długiem wywołały prawdziwą burzę w świecie ekonomii. Specjaliści mówią wprost o scenariuszu, którego Polska jeszcze nie doświadczyła od czasów transformacji ustrojowej.

Finansowa bomba zegarowa tyka coraz głośniej. Zwycięzca wyborów 2027 obudzi się z koszmarem

Tymczasem polityczny establishment zachowuje się, jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Partie szykują się już do kolejnej kampanii, a w kuluarach Sejmu trwają rozmowy o nowych obietnicach wyborczych. Nikt nie chce być posłańcem złych wieści, szczególnie gdy za rogiem czai się kolejna batalia o władzę.

Ekonomiści patrzą na to z niedowierzaniem. Ich analizy wskazują, że polski system finansów publicznych zmierza w kierunku ściany z prędkością, która powinna wzbudzić natychmiastową reakcję. Zamiast tego obserwują polityczną grę pozorów, gdzie każdy udaje, że problem sam się rozwiąże.

Strategia zarządzania długiem na lata 2026-2029 przedstawia obraz, który trudno nazwać inaczej niż alarmującym. Według prognoz resortu finansów, relacja długu publicznego do PKB liczona metodologią krajową zbliży się w 2029 roku do konstytucyjnego progu 60 procent. To poziom, przy którym automatycznie uruchamiają się mechanizmy drastycznych cięć wydatków.

Jeszcze bardziej niepokojąco wygląda sytuacja, gdy spojrzymy na metodologię unijną. Według niej dług publiczny Polski sięgnie aż 75 procent PKB. Dla porównania – na koniec 2023 roku wskaźnik ten nie przekraczał 50 procent. Oznacza to wzrost zadłużenia o połowę w zaledwie sześć lat – tempo, jakiego polska gospodarka jeszcze nie doświadczyła w swojej najnowszej historii.

Deficyt budżetowy również nie daje podstaw do optymizmu. Przez cały okres objęty strategią utrzyma się na wysokim poziomie, a dopiero w 2029 roku ma szansę spaść poniżej 6 procent PKB. To oznacza, że przez najbliższe lata państwo będzie systematycznie wydawać znacznie więcej, niż zarabia, dokładając kolejne miliardy do już i tak rosnącej góry długów.

Zbigniew Kuźmiuk, poseł PiS, nie owija sprawy w bawełnę. Wskazuje, że nowy gabinet, który powstanie po wyborach 2027 roku, znajdzie się w dramatycznej sytuacji. Ustawa o finansach publicznych z progami ostrożnościowymi wymusi wdrożenie restrykcyjnych działań – od zamrożenia płac w sferze budżetowej po ograniczenie waloryzacji emerytur wyłącznie do poziomu inflacji.

Polityczna cisza przed burzą

Reakcja świata polityki na publikację ministerstwa jest zaskakująco spokojna. Nie ma paniki, nie ma nadzwyczajnych posiedzeń komisji sejmowych, nie ma gorących debat w mediach. Dlaczego? Eksperci wskazują na trzy główne powody tej dziwnej obojętności.

Pierwszym jest zbliżająca się kampania wyborcza 2027 roku. Doświadczenia ostatnich lat pokazały, że w polskiej polityce licytacja obietnic wyborczych idzie tylko w jednym kierunku – zwiększania wydatków. Nikt nie chce być tym, kto powie wyborcom niewygodną prawdę o konieczności zaciskania pasa. Historia uczy, że takie partie przegrywają wybory.

Dodatkowo w obozie rządowym panuje niepewność związana z postawą prezydenta Karola Nawrockiego. Jego zapowiedzi o blokowaniu podwyżek podatków stawiają pod znakiem zapytania nawet skromne próby zwiększenia dochodów budżetowych. Minister finansów Andrzej Domański znalazł się między młotem a kowadłem – z jednej strony rosnące wydatki, z drugiej brak możliwości zwiększenia wpływów.

Drugim powodem jest swoisty triumfalizm wynikający z doświadczeń po 2015 roku. Platforma Obywatelska do dziś pamięta traumę kampanii, gdy krytykowała programy PiS jako nierealne, a one jednak zostały wprowadzone. Z kolei Prawo i Sprawiedliwość czuje satysfakcję, że udało się spełnić obietnice wyborcze i znaleźć na nie pieniądze. Ta psychologiczna pułapka sprawia, że obie strony wierzą w magiczne „jakoś to będzie”.

Anonimowy polityk koalicji rządzącej przyznaje, że od czasów rządów PiS dyskusje o budżecie przestały być centrum debaty politycznej. Wcześniej stabilność finansów determinowała trwałość gabinetów. Dziś wszyscy zakładają, że gospodarka rośnie, płyną środki unijne, a pieniędzy wystarczy na wszystko. Ostrzeżenia o nadchodzącej katastrofie są traktowane jako straszenie „drugą Grecją” – mit powtarzany od lat, który nigdy się nie zmaterializował.

Trzeci powód to fundamentalna zmiana podejścia do długu publicznego. Przestał być świętością, stał się narzędziem. Wiceminister Sebastian Gajewski argumentuje, że Polska na tle innych państw UE ma wciąż relatywnie niski poziom zadłużenia. Podkreśla, że deficyt jest uzasadniony, gdy służy konkretnym celom – bezpieczeństwu militarnemu czy socjalnemu.

Pułapka, z której nie ma łatwego wyjścia

Mariusz Witczak z Koalicji Obywatelskiej wskazuje na dylemat, przed którym stoi Polska. Państwa wysoko rozwinięte mogą pozwolić sobie na zwiększanie wydatków jako dźwigni rozwoju. Polska, stojąc w obliczu zagrożeń geopolitycznych, nie ma luksusu oszczędzania na obronności. Wydatki na armię stały się niepodważalnym priorytetem, którego nikt nie śmie kwestionować.

Problem w tym, że Polska ma jedne z najwyższych w Unii Europejskiej wydatków publicznych – około 50 procent PKB – przy jednocześnie najniższych dochodach publicznych oscylujących wokół 43 procent. Jesteśmy w czołówce, jeśli chodzi o wydatki socjalne i obronność, ale brakuje nam pomysłów na pokrycie tych kosztów.

Piotr Bielski z Santander Bank Polska zauważa, że rynek finansowy póki co nie przejął się publikacją ministerstwa. Inwestorzy wiedzieli, że dług będzie rósł, a rok 2027 to rok wyborczy, więc trudno spodziewać się działań naprawczych. Problem w tym, że ta obojętność może być zgubna. Dwa czynniki mogą gwałtownie zmienić sytuację: pogorszenie nastrojów na globalnych rynkach lub wyraźne spowolnienie gospodarki.

Obecnie Polskę ratuje nominalny wzrost PKB na poziomie około 7 procent. Gdyby spadł poniżej 5 procent, mogą pojawić się poważne kłopoty z finansowaniem deficytu. A horyzont prognozy sięga 2029 roku – w tym czasie prawdopodobieństwo wystąpienia kryzysu gospodarczego jest bardzo wysokie.

Warto przypomnieć, że w dwa największe kryzysy ostatnich dekad – finansowy w 2008 roku i pandemiczny w 2020 – Polska wchodziła z niskim poziomem długu i deficytu. W 2019 roku deficyt wyniósł zaledwie 0,7 procent PKB, co pozwoliło na jego gwałtowne zwiększenie w czasie pandemii. Gdyby podobny kryzys uderzył dziś, deficyt mógłby sięgnąć 12-13 procent PKB. Pytanie, czy znaleźliby się chętni do finansowania takiego poziomu zadłużenia.

Na stole pierwsze radykalne pomysły

Członek Rady Polityki Pieniężnej Ludwik Kotecki zaproponował radykalne rozwiązania: podatek wojenny i zawieszenie niektórych świadczeń. Jego głos pozostał jednak osamotniony. W politycznym mainstreamie nikt nie chce nawet rozmawiać o takich opcjach. Jedyne, co pojawia się w dyskusji, to mgliste zapowiedzi uszczelnienia systemu podatkowego.

Minister Domański zapewnia, że przedstawiony scenariusz zakłada brak działań konsolidacyjnych, a rząd będzie podejmował kroki ograniczające deficyt. Wiceminister Gajewski przekonuje, że dane ministerstwa nie są żadnym zaskoczeniem dla koalicji rządzącej. Ekonomiści, z którymi rozmawiali dziennikarze zaraz po publikacji dokumentu, mieli jednak zupełnie inne odczucia – byli zszokowani zarówno poziomem prognozowanego długu, jak i uporczywością wysokiego deficytu.

Partie polityczne szykujące się do wyborów 2027 roku muszą zdać sobie sprawę z jednego – zwycięstwo może okazać się pyrrusowe. Nowy rząd stanie przed koniecznością wprowadzenia niepopularnych reform, cięć wydatków i być może podwyżek podatków. To będzie test dojrzałości polskiej demokracji – czy społeczeństwo zaakceptuje bolesne, ale konieczne reformy, czy też kolejny gabinet wybierze drogę dalszego zadłużania kraju.

Historia uczy, że ignorowanie problemów fiskalnych nigdy się dobrze nie kończy. Przykłady Grecji, Argentyny czy Wenezueli pokazują, dokąd prowadzi droga fiskalnej nieodpowiedzialności. Polska stoi na rozdrożu – albo podejmie trudne decyzje teraz, albo będzie zmuszona do nich za kilka lat, gdy opcje będą już znacznie bardziej bolesne. Pytanie tylko, czy znajdzie się polityk gotowy powiedzieć wyborcom niewygodną prawdę, zanim będzie za późno.

nfz kolejki oczekujących

Bezpieczeństwo zdrowotne Polaków zagrożone. Szpitale w całej Polsce biją na alarm

ile firm upadło po polskim ładzie

Ogromny cios w portfele Polaków. 2026 rok powita nas gigantycznym podatkiem