Dla milionów Polaków korzystających z ciepła systemowego nadchodzi okres, który zapowiada się niezwykle trudno. Decyzje regulatora w sprawie nowych taryf już zapadły, a ich konsekwencje odczują gospodarstwa domowe w całym kraju. Skala zmian budzi niepokój, zwłaszcza w kontekście ostatnich lat, gdy opłaty systematycznie rosły.
Rachunki za ogrzewanie pójdą w górę. Skala podwyżek przyprawia o zawrót głowy
Sytuacja nabiera dramatycznego wymiaru, gdy spojrzy się na tempo wzrostu kosztów. Odbiorcy ciepła systemowego staną przed koniecznością znaczącej reorganizacji domowych budżetów. Przyczyny takiego stanu rzeczy są złożone i sięgają różnych poziomów decyzyjnych.
Nowe taryfy oznaczają średni wzrost opłat o 86 procent w porównaniu z ubiegłym sezonem. Główną przyczyną jest zakończenie działania mechanizmu dopłat obowiązującego do 1 lipca 2025 roku. System wprowadzony przez poprzedni rząd przestał funkcjonować.
Problem ma jednak głębsze korzenie. Kluczową rolę odgrywają unijne przepisy dotyczące handlu emisjami. W 2023 roku aż 55,6 procent ciepła systemowego pochodziło ze spalania węgla kamiennego. Podatek ETS nałożony na emisje drastycznie podniósł koszty funkcjonowania elektrowni.
Rządowa pomoc, ale tylko dla wybranych
Władze przygotowały bon ciepłowniczy, którego otrzymanie będzie uzależnione od dochodów oraz ceny ciepła. Wysokość wsparcia wyniesie od 500 do 3500 złotych. Osoby płacące od 170 do 200 złotych za gigadżul otrzymają tysiąc złotych rocznie, od 200 do 230 złotych – dwa tysiące, a płacący powyżej 230 złotych – maksymalnie 3500 złotych.
Realizacja programu przez półtora roku pochłonie 900 milionów złotych z budżetu. Bon obejmie drugą połowę 2025 roku oraz cały 2026, z terminem rozliczeń do końca 2031 roku. Minister energii Miłosz Motyka zapewnił, że zapewnienie przystępnych cen stanowi priorytet dla gospodarstw domowych, przedsiębiorstw oraz samorządów.


