20 sierpnia rosyjski wojskowy dron eksplodował na polskim polu kukurydzy we wsi Osiny. Bezzałogowiec przebył niemal sto kilometrów przez nasze terytorium, nim awaryjnie runął zaledwie 75 kilometrów od stolicy. To wydarzenie odsłoniło szokującą prawdę – jedyny system antydronowy polskiej armii działa tak źle, że nawet podstawowe zagrożenia pozostają niezauważone – donosi portal Onet.pl piórem Edyty Żemły i Marcina Wyrwała.
System za 156 milionów kompletnie zawiódł? Polskie bazy wojskowe stoją bezbronnie
SKYctrl, zakupiony przez resort obrony w 2022 roku za astronomiczną kwotę 156 milionów złotych, miał być odpowiedzią na rosnące zagrożenie bezzałogowcami. Czternaście zestawów tego systemu od gdyńskiej firmy APS trafiło do najważniejszych jednostek wojskowych, w tym kluczowych baz lotniczych oraz na granicę z Białorusią.
Jednak relacje żołnierzy i wojskowe dokumenty malują obraz totalnej porażki technologicznej. Jeden z rozmówców z wojskowych kręgów nie ukrywa rozgoryczenia sytuacją. Podkreśla, że gdyby rosyjska maszyna nie uległa awarii lub nie wyczerpała paliwa, mogłaby dolecieć niezauważona aż do Warszawy. To oznacza, że polskie systemy obronne są praktycznie ślepe na nadlatujące zagrożenia.
SKYctrl to obecnie jedyna tego typu technologia w całym Wojsku Polskim. Nie ma alternatyw ani systemów zapasowych. Gdy system zawodzi, polskie bazy pozostają kompletnie bezbronne wobec zagrożeń z powietrza.
Technologiczna katastrofa za miliony złotych
Wojskowa notatka z 32 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Łasku, datowana na lipiec 2025 roku, opisuje dramatyczne problemy z systemem SKYctrl. Dokument ten, przygotowany przez 15 Sieradzką Brygadę Łączności, to surowe podsumowanie miesięcy frustracji operatorów i jednocześnie bezwzględna ocena wydanej przez państwo fortuny.
System, który teoretycznie powinien wykrywać wrogie drony na odległość trzech tysięcy metrów i niszczyć je elektronicznie z półtora kilometra, w praktyce radzi sobie znacznie gorzej. Podczas testów przeprowadzonych przez samego producenta z użyciem cywilnego drona DJI Inspire wykrywalność spadła do zaledwie dwóch tysięcy metrów, a skuteczne zagłuszanie działa jedynie na odległości 800 metrów. Oznacza to, że system osiąga barely połowę deklarowanych parametrów.
To jednak nie koniec problemów technicznych. Autorzy notatki bezwzględnie opisują sytuację, gdy system namierzył niezidentyfikowany obiekt za pomocą kamery termowizyjnej, uruchomił urządzenie zagłuszające, ale nie potrafił określić efektu swoich działań. Operatorzy pozostali z pytaniem, czy ich interwencja w ogóle cokolwiek dała. Jak komentują specjaliści wojskowi, namierzyli coś w powietrzu, ale nie byli w stanie nic z tym zrobić – ani tego zidentyfikować, ani skutecznie zneutralizować.
Jeszcze bardziej niepokojące są wyniki testów z udziałem jednostek specjalnych. SKYctrl kompletnie nie radzi sobie z dronamami mini – tymi najprostszymi urządzeniami, które można nabyć w zwykłych sklepach za kilka tysięcy złotych. Notatka bezlitośnie podsumowuje: „system nie wykrywa dronów mini, co zostało potwierdzone podczas testów”.
Jeśli system za 156 milionów złotych nie wykrywa tanich zabawek dostępnych dla każdego cywila, trudno oczekiwać skuteczności przeciwko zaawansowanym maszynom wojskowym używanym przez profesjonalne armie. System, który nie wykrywa podstawowych zagrożeń, jest praktycznie bezwartościowy w realnych scenariuszach konfliktu, gdzie nawet proste drony komercyjne mogą stanowić śmiertelne zagrożenie.
Baza F-16 bez ochrony, a wkrótce przyjmie F-35
Sytuacja w 32 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Łasku jest szczególnie alarmująca z perspektywy bezpieczeństwa narodowego. To tam stacjonują amerykańskie myśliwce F-16, stanowiące trzon polskiego lotnictwa bojowego, a niebawem ma powstać baza dla najnowocześniejszych samolotów F-35 Lightning II. Według wojskowych źródeł, te bezcenne maszyny pozostają dziś praktycznie bez ochrony przed zagrożeniem z powietrza.
Do wiosny bieżącego roku bazę chronił skuteczny amerykański system antydronowy Ninja Gen2. Jednak od momentu wycofania się sił USA jedyną ochroną pozostał polski SKYctrl z wszystkimi jego wadami. To oznacza, że samoloty warte setki milionów dolarów są narażone na ataki nawet prostych dronów komercyjnych.
Codzienne funkcjonowanie systemu przypomina raczej technologiczny koszmar niż profesjonalną obronę przeciwlotniczą. SKYctrl generuje około trzystu fałszywych alarmów dziennie, reagując na ptaki, przejeżdżające pojazdy po drogach technicznych, a czasami na zupełnie niezidentyfikowane obiekty.
Autorzy notatki wprost piszą o „bardzo wysokiej liczbie fałszywych wskazań, która utrudnia jednoznaczną ocenę rzeczywistej efektywności wykrywania i znacząco ogranicza operacyjną użyteczność systemu”. Przy takiej liczbie nieprawdziwych sygnałów normalna praca z systemem staje się niemożliwa. Operatorzy nie są w stanie odróżnić rzeczywistego zagrożenia od kolejnego błędnego alarmu.
Wojskowi eksperci podkreślają, że taki poziom zawodności oznacza praktyczny brak ochrony. System, który miał stanowić tarczę przed wrogimi bezzałogowcami, sam stał się źródłem problemów operacyjnych. Jego niewiarygodność sprawia, że każdy prawdziwy alarm może zostać zignorowany jako kolejny fałszywy sygnał. To klasyczna sytuacja „chłopca, który wołał wilk” – gdy prawdziwe zagrożenie się pojawi, nikt mu nie uwierzy.
Problem ma także wymiar psychologiczny – żołnierze tracą zaufanie do systemu, gdy każdego dnia muszą reagować na setki fałszywych alarmów. To może mieć katastrofalne skutki w momencie rzeczywistego ataku. Identyczne sygnały docierają z innych jednostek wojskowych w całym kraju, co wskazuje na systemowy charakter problemów.
Producent i ministerstwo bronią systemu mimo oczywistych wad
Reakcja producenta i resortu obrony przypomina desperacką próbę obrony. Firma APS z Gdyni stanowczo zaprzecza problemom. Przedstawiciel firmy Dariusz Wichniarek twierdzi, że system wykrywa wszystkie typy dronów i skutecznie je zagłusza.
Jednak gdy przychodzi do ustosunkowania się wobec konkretnych zarzutów zawartych w wojskowej notatce, postawa firmy radykalnie się zmienia. APS zasłania się rzekomą niejawnością dokumentu, odmawiając jakiegokolwiek komentarza. Tymczasem żołnierze jednoznacznie twierdzą, że notatka miała charakter jawny i stanowiła zwykłe zgłoszenie reklamacyjne. Producent potwierdza jedynie ogólnikowe sformułowanie o realizacji „rutynowych działań związanych z obsługą partnerów”, co nic konkretnego nie mówi o planach naprawczych.
Ministerstwo Obrony Narodowej przyjmuje jeszcze bardziej zaskakującą postawę. Resort twierdzi, że Agencja Uzbrojenia w ogóle nie wie o istnieniu wspomnianej notatki, mimo że dokument został skierowany również do Dowództwa Generalnego. Jak informuje MON: „AU nie ma wiedzy na temat tej konkretnej notatki”. To sugeruje poważne problemy z komunikacją wewnętrzną w strukturach wojskowych.
Przedstawiciele MON próbują bagatelizować problem setek fałszywych alarmów, tłumacząc je specyfiką działania systemów radarowych i wpływem warunków pogodowych. Ministerstwo posunęło się nawet do sugerowania, że problemy mogą wynikać z niedostatecznego wyszkolenia operatorów. Argument ten można by uznać za zasadny, gdyby dotyczył pojedynczej jednostki. Jednak identyczne sygnały docierają z wielu baz wojskowych w całej Polsce.
Najważniejsze pytanie brzmi: jeśli system działa tak dobrze, jak twierdzą producent i ministerstwo, dlaczego żołnierze pytani o poprawki odpowiedzieli, że nie wiedzą o żadnych zmianach na lepsze? To wskazuje na przepaść między oficjalnymi deklaracjami a rzeczywistością.