Polska scena muzyczna w żałobie. Felicjan Andrzejczak, ikona polskiej estrady i niezapomniany głos Budki Suflera, zmarł 18 września 2024 roku w wieku 76 lat. Artysta, który jeszcze tydzień temu stał na scenie, zmarł nagle, choć przyczyną jego śmierci było coś innego, niż pierwotnie sądzono.
Nie żyje Felicjan Andrzejczak. Karwia – ostatni koncert legendy
Nikt nie spodziewał się, że występ Felicjana Andrzejczaka w Rzepinie 11 września 2024 roku będzie jego ostatnim show. Menedżer artysty, Karol Szabucki, w rozmowie z mediami podkreślił szczególne znaczenie tego koncertu.
– To było dla niego bardzo ważne, gdyż Felicjan chodził w tym mieście do szkoły – stwierdził. Niewiele osób wiedziało, że za kulisami artysta toczył cichą walkę z podstępną chorobą. Andrzejczak, mimo zmagań z nowotworem, nie przestawał robić tego, co kochał najbardziej – śpiewać dla publiczności.
Jego występ na festiwalu w Sopocie, gdzie brawurowo wykonał „Jolkę”, był dowodem na to, że muzyka była dla niego siłą napędową w walce z przeciwnościami losu. – Ten występ dodał mu skrzydeł w walce z chorobą – wspomina Szabucki, ukazując determinację artysty w obliczu trudności.
Tragiczny finał nastąpił nagle i niespodziewanie. Krzysztof Cugowski, wieloletni przyjaciel i kolega z Budki Suflera, ujawnił szokujące szczegóły ostatnich chwil Andrzejczaka. – Niestety teraz odszedł. Ale nie umarł na to, co mu dolegało, tylko podobno miał udar, wczoraj się nie wybudził ze śpiączki – powiedział Cugowski, dodając, że jeszcze niedawno planowali wspólny występ na koncercie w Lublinie 4 listopada.
Wspomnienia Cugowskiego rysują obraz Andrzejczaka jako człowieka ciepłego i spokojnego, który do końca starał się żyć pełnią życia, mimo świadomości pogarszającego się stanu zdrowia.
– Jeszcze śpiewał normalnie, ale widać było, że coś mu dolega – wspomina ostatni wspólny występ z 15 sierpnia 2024 roku. Odejście Felicjana Andrzejczaka to nie tylko strata dla polskiej muzyki, ale również bolesne przypomnienie o ulotności życia.
Jego głos, który przez dekady rozbrzmiewał w hitach takich jak „Jolka, Jolka”, „Noc komety” czy „Czas ołowiu”, na zawsze pozostanie w pamięci słuchaczy, stanowiąc testament artysty, który do ostatnich chwil żył muzyką i dla muzyki.